Image Map

25 lutego 2014

Wygladzajaco-oczyszczajacy peeling drobnoziarnisty LIRENE

Na ten peeling czaiłam się od dłuższego czasu i gdy był w promocji, nie wahałam się z zakupem.W ogóle dużym plusem peelingów Lirene jest to, że można je stosować, będąc praktycznie w każdym wieku. Ja wybrałam wersję drobnoziarnistą, ponieważ mam skórę suchą ze skłonnością do wysuszania. Nie wiem czy zwracacie na to uwagę, ale dobre dobranie peelingu jest dużym krokiem do sukcesu w oczyszczaniu skóry - pamiętajcie o tym podczas zakupów. Wspomniałam o tym, bo pod notką haulową kilka z was napisało, że któraś z wersji nie była skuteczna/nie zadowoliła w takim stopniu w jakim byście chciały. Wystarczy popatrzeć na to jaką skórę macie i zależności od tego wybierać kosmetyk. Co prawda na opakowaniu producent nie wspomniał do jakiego rodzaju skóry należy go stosować, ale doświadczenie nauczyło mnie, że dla mojej twarzy najlepszym zdzierakiem jest ten z drobnymi ziarenkami.


Peeling poszedł w ruch już pierwszego dnia po zakupie i od razu mnie do siebie przekonał. Ma w sobie bardzo dużo, ostrych, białych i gdzieniegdzie niebieskich drobinek, zatopionych w średnio rzadkim  i szaroniebieskim żelu. Tym samym zaliczam go do mocniej ścierających. Jego aplikacja jest bardzo przyjemna, przy okazji można wymasować twarz i pobudzić krążenie. Zapach - obłędny! Lekka, jakby pudrowa woń perfum wymieszana z czym słodkim i zarazem kwaśnym. Peeling Lirene jest troszkę ostrzejszy niż Perfecty (piszę o nim tutaj) i wydaje mi się, że dla skóry łatwo ulegającej podrażnieniom może być za mocny. Nie mniej jednak Perfectę kocham dalej i postanowiłam stosować oba peelingi według potrzeb.


Kosmetyk dokładnie oczyścił moją twarz z łuszczącego się naskórka. Skóra jest wyjątkowo gładka i miękka. Jeśli chodzi o wydajność, to nie trzeba go zbyt wiele aby dokładnie umyć nim pożądane miejsca. Po jego użyciu nigdy nie zauważyłam przesuszeń, podrażnień, zaczerwienienia ani napięcia na buzi, a używam go częściej niż 2 razy w tygodniu.

Wszystkie te zalety utwierdziły mnie w przekonaniu, że ten produkt powinnam zaliczyć do swojej ścisłej czołówki kosmetyków do pielęgnacji twarzy. Oprócz tego stawiam go na pierwszym miejscu w kategorii najlepszych zdzieraków stosowanych przeze mnie do tej pory. Z peelingu Joanny (pisałam o nim tutaj) i Perfecty nie zrezygnuję bo uważam je za bardzo dobre i warte uwagi.

ALE są pewne rzeczy, które mi nie odpowiadają w tym produkcie. Znów przyczepię się (można uznać to za tradycję) do opakowania. Wąska 75 ml tubka z miękkiego plastiku jest ok. Peeling spokojnie spływa sobie po ściankach i pod światło możemy zobaczyć ile go pozostało. O ile do opakowania nie mam specjalnych zastrzeżeń, o tyle do korka już tak. Według mnie (i wielu osób na wizaz.pl) jest on po prostu niewygodny! Zamiast być odkręcany, powinien mieć zamknięcie typu "klik". Na pewno jego stosowanie byłoby bardziej funkcjonalne. Jednakże można zobaczyć w nim i superlatywy - zakrętka umożliwia postawienie tubki.





Podsumowując - polubiłam się z tym produktem i z chęcią sięgnę po następne opakowanie. Polecam go osobom, które walczą z odstającymi skórkami. Jest naprawdę bardzo skuteczny :)

 Wady
- Mało praktyczny korek

Zalety:
+ Dobre oczyszczenie skóry z martwego naskórka
+ Podczas aplikacji możesz wymasować sobie twarz i pobudzić w niej krążenie
+ Miły zapach
+ Nie podrażnia i nie wysusza
+ Skóra miękka i gładka w dotyku

Moja ocena: 6!

A jacy są wasi faworyci wśród peelingów? A może stosowałyście jakiś peeling Lirene? Jakie są wasze wrażenia? Piszcie jak zawsze w komentarzach. Pozdrawiam i do następnego,

24 lutego 2014

Wcierka do wlosow JANTAR

Hej, hej! :) na początku usprawiedliwię swoją nieobecność na blogu - zepsuł mi się komputer i nawet teraz piszę z pożyczonego. Coś się w nim spaliło (poszedł swąd) i mam nadzieję, że to nie dysk, bo jeśli tak to mogę pożegnać się ze wszystkimi zdjęciami, dokumentami itd.

3 tygodnie skwapliwego wcierania w skalp tego specyfiku, nazywane dalej "kuracją", minęły jakiś czas temu. Czas najwyższy przedstawić Wam efekty i moją opinię na temat słynnej na całą blogosferę odżywki.

Moda na tę wcierkę osiągnęła apogeum w ostatnie wakacje. A że ja jestem zawsze 100 lat za murzynami, to sięgnęłam po nią dopiero teraz, a konkretnie pod koniec stycznia. Jak wiecie z poprzednich notek, przez pewien czas włosy wypadały mi w ilości iście hurtowej. Podejrzewam, że ich stan spowodowany był nadchodzącą zimą. Zawsze w połowie jesieni moje włosy zaczynają wariować, ale tej przeszły same siebie i miałam poważne obawy, że zwyczajnie wyłysieję.


Po jantarową odżywkę Farmony sięgnęłam gdy częstotliwość i ilość wyłażących włosów znacznie zmalała. Stało się to dzięki dwóm duetom opisanym w tu i tutaj. Przez 3 tygodnie, z małymi przerwami, bo zdarzało mi się zwyczajnie zapomnieć, wcierałam ją w skórę głowy i końcówki, i od czasu do czasu w całą długość. Już w trakcie jej stosowania zauważyłam różnice. Mianowicie podczas mycia, w rękach i pod prysznicem zostawało mi coraz mniej włosów - wiem, że obrzydliwie o tym pisać a co więcej o tym czytać, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że na początku włosy wyłaziły mi dosłownie garściami i były po prostu wszędzie. Wypadanie zmniejszone praktycznie do minimum, bardzo mnie ucieszyło bo w porównaniu ze stanem wyjściowym, różnica była naprawdę kolosalna. Czesanie przestało spędzać sen z powiek - na szczotce pozostawało dosłownie kilka włosków. To bardzo dobry wynik jeśli wspomnę, że uprzednio się zapychała! Ogólnie to muszę zmienić szczotkę bo stwierdziłam, że wyrywa mi włosy. Oczywiście czesanie rozpoczynam od końcówek i później jeżdżę szczotką po całych włosach, ale odkryłam, że gdy robię to grzebieniem, nic na nim nie zostaje. I dobrze ;) Kolejną rzeczą, na którą podziałała wcierka, było zahamowanie nadmiernego przetłuszczania się włosów i wzmocnienie końcówek - przestały się hurtowo rozdwajać.


Co prawda w ostatnie mrozy lekko przesuszyłam je na całej długości, mimo tego, że zawsze mam na głowie czapkę. Zamaniło mi się chodzenie w rozpuszczonych włosach i takie są tego efekty :P Pamiętajcie nie chodzić w rozpuszczonych włosach w mróz! A wracając do tematu: skończyło się puszenie. Rzadko kiedy włosy się elektryzują - bardzo sporadyczne zjawisko. I wbrew moim obawom, wcierka nie wysuszyła mi skalpu. Piszę o tym, bo spotkałam się z wieloma głosami, że ta odżywka lubi obsuszać skórę głowy. U mnie to nie nastąpiło. Czy włosy stały się lśniące? Trudno mi powiedzieć, bo nigdy na to nie zwracałam uwagi. Na pewno zrobiły się mocniejsze i odporniejsze na uszkodzenia. Jak widzicie same superlatywy ;) Trudno się dziwić, efekty bardzo mnie zadowalają. Ale mam kilka zastrzeżeń. Co prawda nie do samego produktu tylko (stało się to u mnie chyba tradycją) do opakowania.

A stanowi je 100 ml przezroczysta butelka. z grubego szkła W poście o roll-onie Nivea (tu), wyraziłam swoją niechęć do szklanych opakowań. Tu też ją wyrażam. Choć zawartość flakoniku jest bardzo rzadka, wolałabym żeby znajdowała się w plastiku. Mam szczere obawy, że ją w końcu zbiję. A może mi to przyjść z łatwością bo nakładanie kosmetyku wymaga pokładów cierpliwości. Wydostanie odżywki z opakowania przypomina dozowanie Amolu. Otwór jest zaślepiony plastikowym dozownikiem, który uwalnia ją... kropla po kropli. Dlatego najlepszą aplikacją jest przyłożenie go bezpośrednio do głowy. W zasadzie wcierka przeznaczona jest do skalpu i teoretycznie sposób aplikacji by się zgadzał, ale ja i tak będę obstawiała przy plastikowych opakowaniach, a przynajmniej przy większych otworkach. Zbliżając się do podsumowania, dodam, że odżywka ma bardzo jasny, słomkowy kolor i pachnie tak samo jak mgiełka i szampon. Woń kojarzy mi się z dystyngowanym, starszym panem w binoklach i raczej za nią nie przepadam :P I tutaj jeszcze wspomnę, że zapach jest intensywny tylko przy aplikacji.


Wcierka Jantar spełniła moje oczekiwania. Jest naprawdę skuteczna w walce z wypadaniem włosów. Ma też wpływ na ich wzrost i gęstość. Dla mnie bomba. Ceny nie podam, bo kupiłam ją w zestawie, ale z tego co się orientuję to oscyluje w granicach 8-12 zł. Poniżej zdjęcie moich włosów. Co prawda szajba na ich punkcie jeszcze mi nie odbiła, ale niewiele do niej brakuje :P Przyznam, że dzięki poradom niektórych z was, zaczęłam bardziej świadomie o nie dbać. Oczywiście jestem roztrzepana, nie pomyślałam i nie zrobiłam zdjęcia przed kuracją. Musicie mi to wybaczyć i wierzyć, że ich stan się poprawił :)

Sorki za jakość. Zdjęcie było robione telefonem. Widzicie tę "puchatość" włosów i ich niekonsekwencję w falowaniu? Tak wyglądają włosy gdy się idzie spać gdy są wilgotne :D
Wady:
- Zapach
- Szklane opakowanie
- Niewygodny dozownik

Zalety:
+ Minimalizuje wpadanie włosów
+ Wpływa na ich porost i gęstość
+ Wzmacnia je nie tylko przy skórze głowy ale także na całej długości i końcówkach
+ Włosy dłużej utrzymują swoją świeżość - nie przetłuszczają się tak szybko
+ Cena: nie jest zbyt duża, wcierka kosztuje 8-12 zł

Moja ocena: 6!

A  jak to jest z waszymi włosami? Jak je pielęgnujecie? Stosowałyście może tą odżywkę? A może macie inne, sprawdzone sposoby na wypadanie włosów? Piszcie jak zawsze w komentarzach! Pozdrawiam Was serdecznie,


Małe ogłoszenie:
Moja koleżanka ma do sprzedania tusz do rzęs GOSH, który użyła dosłownie 3 razy. Więcej informacji znajdziecie u Sylwii pisząc do niej w wiadomości prywatnej na FB klik 

19 lutego 2014

Włosy na wiosne

Może na witanie wiosny jeszcze za wcześnie (choć moja miłość do wiosny wolałaby aby ostatnio panująca za oknami aura pozostała z nami <3) , może zima jeszcze wróci, ale za to jest to idealny czas na przygotowanie włosów na wielki come out wiosenny. A zima mimo, że krótka dała moim włosom trochę w kość. Jako, że szczerze nie znoszę czapek muszę przyznać rzadko takowa bywa na mojej głowie, co w zimie jest niemal niezbędne dla zachowania zdrowych włosów. Dla mnie kompromisem jest to, że nosiłam nauszniki i zawsze kaptur, żeby chronić włosy. Mimo to oczywiście ich struktura ucierpiała. Do ich kiepskiego stanu przyczyniło się tez to, że trochę zapędziłam się z używaniem jedwabiu i nim się zorientowałam dość porządnie przeproteinowałam je. T_T 
Wybaczcie jakość, ale robione przez mame
 i na szybko :p
Przejdźmy jednak do rzeczy. Moje przygotowanie sprowadza się do  porządnego olejowania włosów, odpowiedniego dobrania odżywek (również z olejkami) oraz pozbycia się przeklętego łupieżu, który pojawia się u mnie KAŻDEJ pieruńskiej zimy, a właściwie to już na jesieni. Nieszczęsna wilgoć. W każdym razie poniżej macie zdjęcia całego zestawu kosmetyków, których aktualnie używam do walki o piękne włosy. I w sumie wychodzi to całkiem nieźle. Nie wiem czy to kwestia któregoś konkretnego czy ich wszystkich razem, ale widzę postępy. Co do postępów - powinnam udokumentować sam początek, przed rozpoczęciem olejowania itp. , ale nie miałam chwilowo dostępnego aparatu. Zatem widzicie rezultat już dwukrotnego olejowania oraz paru myć z odżywkami. Nie ma jeszcze rewelacji, więc dużo was nie ominęło ;)
Dodatkowo planuję w dniach najbliższych wybrać się do fryzjera, podciąć nieco końcówki, bo zaczęły za bardzo żyć swoim życiem.  

W kwestii kosmetyków - naturalnie pojawią się recenzje poszczególnych produktów. Bardziej skupiające się na samym produkcie, zahaczając tylko o efekty, które mogą być mylne, zważywszy na to, że są używane praktycznie od początku wszystkie razem. 

Produkty jakich używam to:
  •  szampon przeciwłupieżowy Green Pharmacy ( tani i świetny!)
  •  odżywka Timotei Drogocenne Olejki
  •  woda brzozowa w mgiełce 
  •  olejki do olejowania ( tutaj na zdjęciu akurat olejek łopianowy, ale  właśnie się kończy i kupie jakiś inny)
  •  witaminki A i E do olejowania
  •  oliwa z oliwek jako dodatek do olejowania



Wyczekujcie więc recenzji (tag - Wlosy na wiosne) i podzielcie się swoimi sposobami na piękne 
włosy na wiosnę. Czekam! ;)



14 lutego 2014

Roll-on NIVEA z wyciagiem z perel

Witajcie! Dziś przychodzę do Was z recenzją z ostatnich nowości w mojej kosmetyczce. Jednak z tym antyperspirantem miałam do czynienia o wiele, wiele wcześniej. Dlatego mam już wyrobioną opinię na jego temat i z chęcią się nią z Wami podzielę :)


Antyperspirant w kulce Nivea pearl&beauty poznałam będąc jeszcze nastolatką. Już wtedy urzekł mnie jego lekki pudrowy zapach, który nie gryzie się z zapachem perfum i dyskretnie towarzyszy przez cały dzień. Moim zdaniem jest to najładniej pachnąca kulka firmy Nivea! Oprócz tego, że ładnie pachnie to jeszcze zapach utrzymuje się praktycznie przez cały dzień. Jak rano się posmaruję, to czuję go jeszcze wieczorem. 

Jak wspomniałam wyżej, jego stosowanie zaczęłam już jako nastolatka. Zużyłam naprawdę wiele opakowań, bo mało jaki produkt potrafi tak bardzo przypaść mi do gustu. Przez jakiś czas miałam przerwę i teraz powracam do niego z prawdziwą przyjemnością bo naprawdę ma wiele zalet. Jakich? Nie podrażnia skóry, nawet po depilacji. Powiem więcej - naprawdę ją pielęgnuje. Wiadomo, że skóra pod pachami jest dosyć delikatna. Ten antyperspirant sprawia, że jest gładka, w naturalnym kolorze, bez żadnych czerwonych plamek i krostek, bez świądu i pieczenia.  Nigdy mnie nie uczulił i zawsze neutralizował zapach potu, nie pozostawiając przy tym białych i trudnych do sprania plam. 


Moim jedynym zastrzeżeniem do tego produktu jest jego szklane opakowanie. Jako dyplomowa niezdara, wiele razy zdarza mi się coś niechcący strącić czy po prostu upuścić. I lepiej dla tych rzeczy, żeby miały plastikowe opakowania, odporne na takie atrakcje ;) Co prawda nigdy nie zdarzyło mi się żeby wyleciał mi z rąk ale lepiej dmuchać na zimne. Ale wątpię czy firma zmieni opakowania, bo wszystkie roll-ony Nivea są właśnie w szklanych buteleczkach. A no i jak już jesteśmy przy opakowaniu to powiem tylko, że ma ono różowo-perłowy korek i etykietkę. Butelka jest przezroczysta a jej zawartość biała. W ten sposób łatwo skontrolować ile nam ubyło :) Warto wspomnieć, że kulka dozuje odpowiednią ilość antyperspirantu. Isanie (klik do recenzji) często zdarzało się zbierać za dużo dezodorantu. 



Producent zapewnia na opakowaniu świeżość do 48 godzin. Nie wiem czy to prawda, bo jakoś niezbyt chętnie chciałam to sprawdzać. Mogę Was jedynie zapewnić, że przy większej potliwości np. przy wysiłku, nigdy mnie nie zawiódł. Antyperspirant dostępny jest jeszcze w sprayu i sztyfcie. I jeśli miałabym wziąć pod uwagę wszystkie zużyte przeze mnie dezodoranty tego typu w swym 22 letnim życiu, to najwięcej opakowań zużyłam własnie Nivea pearl&beauty. Co więcej jego cena nie jest strasznie wysoka (+/- 10 zł) jak na tak dobry produkt.

Wady:
- Szklane opakowanie

Zalety:
+ Miły, lekki ale intensywny, pudrowy zapach
+ Neutralizowanie przykrego zapachu potu przez cały dzień
+ Nie podrażnia skóry (nawet po depilacji)
+ Kulka dozuje odpowiednią ilośćproduktu
+ Przezroczyste opakowanie pozwala na skontrolowanie kiedy produkt sięgnie denka
+ Nie brudzi ubrań
+ Nie pozostawia mokrych plam potu
+ Skutecznie chroni przed potem
+ Nie zapycha

Wymieniając tyle zalet nie mogę nie dać mu najwyższej oceny, co właśnie czynię - 6! :)

A czy Wy stosujecie jakieś antyperspiranty Nivea? Jakie są wasze ulubione i najbardziej sprawdzone? Podzielcie się w komentarzu :) Zachęcam Was do pozostawiania swoich wizytówek, chętnie czytamy Wasze blogi :) I korzystając z okazji, że dziś są walentynki, życzę każdemu czytającemu te słowa miłości przez caaaały rok! :) A jeśli chcecie sprawić ukochanej osobie jakiś drobiazg ale kompletnie nie wiecie jaki i czas Was goni zapraszam na zapoznanie się z moim małym poradnikiem. Kliknięcie w poniższe zdjęcie przeniesie Was do odpowiedniego postu.


Pozdrawiam,

12 lutego 2014

Prezenty walentynkowe dla niej i dla niego, ktore mozesz zdobyc w ostatniej chwilii

Hej! Poprzedniej notce pojawił się komentarz z zapytaniem "co na walentynki dla chłopaka". Odpisałam na zapytanie i postanowiłam poświęcić temu tematowi oddzielny post.A że do tegoż "święta" zostało mało czasu, zaproponuję prezenty, które można kupić na ostatnią chwilę :) Z góry uprzedzam, że notka jest w 100% grafomańska i zabarwiona duuużą ilością humoru (nie mylić z sarkazmem) :)


14 listopada jest dniem bez wychyleń od normy w życiu moim i mojego narzeczonego. Uważamy walentynki za "święto" wyłącznie komercyjne bo twierdzimy, że miłość i szacunek winno się okazywać codziennie, a nie raz w roku. Może nie podzielają tego wszyscy, ale z biegiem lat spotykam na swej drodze ludzi uważających podobnie. Jednak co by nie patrzeć walentynki są dniem kiedy możemy szczególnie wyrazić swe uczucie do drugiej osoby.

Co takiej, wyjątkowej osobie dać w podarku, żeby wiedziała, że darzymy ją żarliwym afektem? Według mnie to zależy od stopnia zaangażowania i stażu związku oraz dysponowanym budżetem. Bo takie stare wygi, ze stażem 6 lat jak ja i moja druga połowa mogą sobie pozwolić np. na podarowanie skarpetek - tak, skarpetki! Używamy je codziennie, więc to jest najlepszy prezent! Jeśli osoba obdarowująca zobaczy na Twych stopach skarpetki, które Ci dała, z pewnością się ucieszy, a Ty sam/sama możesz przy ich ubieraniu ciepło pomyśleć o darczyńcy :D
Według mnie części garderoby są dobrym pomysłem na prezent. A jeszcze lepszym są karty podarunkowe, jak nie masz pomysłu a czas Cię nagli, to czemu nie? Kupując koszulę swemu mężczyźnie możesz nie trafić z kolorem a w najgorszym przypadku z samą koszulą (facetom też zdarza się wybrzydzać, nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo!), a taka karta podarunkowa pozwoli mu na samodzielny wybór. Wspomniałam wcześniej, że to zależy od stopnia natężenia i stażu i budżecie, więc przy dokonywaniu zakupów musicie to koniecznie uwzględnić. Zauważyłam, że nastolatki w gimnazjum (tam kwitnie miłość na przerwach!) i liceum chętnie obdarowują się śmiesznymi kubkami, misiami czy poduszkami w serca, zapewniających swe miłości o dozgonnym uczuciu, które zazwyczaj, szczególnie w gimnazjum, (ach te burze hormonów) nie wytrzymuje do ukończenia szkoły.Czerwony lizak w kształcie serca też nie jest banalny, choć potrafi smakować podle (toż to barwiony, czysty cukier jest) ale przecież liczy się to co czujemy a nie dajemy :) Doskonałym rozwiązaniem dla kobiety są czekoladki. Szczególnie wtedy, kiedy niestety dla Ciebie, Drogi mężczyzno, Twa wybranka ma "te dni" i jest ciut nerwowa - nic tak nie koi jak czekolada, co innego że niechętnie idzie w cycki.Innym prezentem "na ostatnią chwilę" może być dobre wino, które wypijecie razem, jakieś ładne perfumy (możesz sprawdzić czy jej/jejmu kończy się ulubiony zapach i sprawić nową flaszkę). Dobrym rozwiązaniem są także zestawy kosmetyków dla niej i dla niego - przecież tych rzeczy także używamy na co dzień, więc przy np. smarowaniu pach możemy pomyśleć o ukochanej osobie :) Dobrze sprawdzają się tutaj kwiaty, które możemy dać pojedynczo i w bukiecie - chłopaki pamiętajcie: jak dacie sztuczny kwiatek to możecie powiedzieć moja miłość będzie trwała dotąd aż ten kwiat uschnie. Dzieweczka się ucieszy, że dozgonna i szczęście Wam pisane ;) A jeśli macie trochę więcej czasu możecie kupić (tutaj także zwracam się do panów) swojej ukochanej jakieś ładne kolczyki, bransoletkę czy broszkę. Pierścionków nie polecam bo może zrozumieć opatrznie i czar wieczoru może prysnąć (niedoszła narzeczona albo i narzeczony też) ;)
Dobrym rozwiązaniem będzie jakaś gra. Nawet zwykła planszówka! Razem z moim P chętnie gramy w karty, scrabble, kolejkę itp. Inny pomysł? Kolacja. Kobieto! Jeśli marzy Ci się powiększenie rodziny to koniecznie przy świecach! Ugotuj coś pysznego (a jak nie umiesz to zamów na wynos, nikt się nie dowie), wbij się w kieckę i czaruj spojrzeniem tego jedynego! A jeśli Twym obiektem westchnień jest mól książkowy, w trymiga leć do księgarni, antykwariatu czy empiku, bo idealnym prezentem dla niego będzie kawał dobrej literatury, a jak nie to upatrzona książka ;) Zakochanym spędzającym czas aktywnie na powietrzu polecam łyżwy, ewentualny spacer do najbliższego kina na seans :)


Jak widzicie możliwości jest wiele, trzeba tylko się zastanowić co może być najprzyjemniejsze i najbardziej dla Was odpowiednie :) Ja walentynki spędzę z rodziną i narzeczonym i nie spodziewam się niczego z jego strony. Wystarczy mi, że jest :) A Wy jak zamierzacie spędzić walentynki? Podzielcie się tym w komentarzu.

Ściskam,
Ps. Wszystkie zdjęcia i obrazki bezczelnie zerżnęłam z neta - jakby kto pytał.

Cienie Eye Studio Duo Color Cosmos MAYBELLINE

Witajcie :) dziś przychodzę do Was z recenzją podwójnych wypiekanych cieni od Eye Studio Maybelline, inspirowana naszą galaktyką i Układem Słonecznym.Cienie, o których dziś będzie mowa noszą wdzięczną nazwę Savanna Green i numer 51. Kupiłam je zupełnie spontanicznie i przyznam, że nie żałuję zakupu! Dlaczego? O tym dowiecie się w dalszej części notki :)

Jak widać na powyższym zdjęciu, możemy wybierać z sześciu iście kosmicznych wariantów. Producent zapewnia, że cienie te przeznaczone są dla kobiet, które szukają profesjonalnego efektu makijażu w warunkach domowych,  wielowymiarowego koloru i wyrafinowanego rozświetlenia nie z tej ziemi! Muszę zgodzić się z tym zdaniem, bo nie mam specjalnych zdolności malowania a z tą paletką radzę sobie całkiem nieźle. Do cieni wypiekanych zawsze  podchodzę z rezerwą bo zazwyczaj na swej drodze spotykałam ciężkie do ujarzmienia egzemplarze. Te są CAŁKIEM inne. Nie dość, ze są dosyć miękkie, to mam wrażenie że także lekko kremowe. A w przypadku numeru 51, uwalniają tysiące złotych drobinek, tworząc przy tym wieczorowy look. Generalnie to świetnie się rozcierają i rozprowadzają po powiece. Makijaż utrzymuje się do kilku godzin. Cienie się nie rolują ani nie zbierają w załamaniach powieki. 


 Ich miękkość sprawia, że są dosyć kruche. W nagłym i całkiem przypadkowym kontakcie z podłogą jednak ucierpiały średnio, bo odpadła wystająca, wypiekana część. Opakowaniu nic się nie stało.

Paletka Savanna Green to tony dosyć ciemnej, zgniłej zieleni ze złotymi refleksami i coś na pograniczu starego złota z nitkami brązu - tak bym to opisała. Jak wspomniałam wyżej, cienie mają tysiące złotych drobinek, które delikatnie rozświetlają oko. I jak nie przepadam za drobinkami w kosmetykach kolorowych, tak te mnie całkowicie oczarowały. Ich blask nie jest jarmaczny i chamski, tylko subtelny i delikatny. I to właśnie dzięki nim otrzymujemy makijaż, dosłownie, na wysoki połysk, czyli wyglądający bardzo profesjonalnie :) Bardzo się z nimi polubiłam i chętnie po nie sięgam. Jeszcze chętniej rozbuduję swoją kolekcję o inne kolory. Gdy je kupowałam, miałam lekkie obawy (awersja do wypiekanych cieni), ale już  pierwsze użycie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie były to źle wydane pieniądze. Paletka okazała się strzałem w dziesiątkę dla moich brązowych i ciemno osadzonych oczu. 

Jako że kosztują ponad 30 zł zamierzam je kupić przy następnej wielkiej promocji -40 w Rossmannie :) Polecam bo naprawdę warto! Szukajcie w szafach Maybelline. A może któraś z Was je już miała? Co o nich sądzicie? Podzielcie się opinią w komentarzu.





Mam nadzieję, że nie zraził Was mój nieudolny makijaż ;)
Pozdrawiam serdecznie,

11 lutego 2014

Tanczace drobinki z LIRENE :)

Kilka miesięcy temu dzięki stronie TestMeToo miałam przyjemność testować płyn micelarny z tańczącymi drobinkami Lirene. Jako że płyn ten towarzyszy mi w codziennym demakijażu, postanowiłam podzielić się z Wami moją opinią. Zdaję sobie sprawę, że stosowanie płynów do demakijażu, tylko do oczu może kłócić się z podręcznikowymi wskazówkami pielęgnacji twarzy. Doszłam jednak do wniosku, że tusz trudno zmyć zwykłym żelem do mycia a np. taki podkład już nie, więc środki do zmywania make-upu stosuję głownie do oczu. 

Płyn micelarny z tańczącymi drobinkami z witaminą E Lirene, nazwany także nawilżająca fiestą meksykańską z papają, pochodzi z Linii Young20+. Zawartość zamknięta jest w przezroczystej 200 ml butelce z wygodnym zamknięciem typu klik, bardzo charakterystycznym dla firmy. Ma miły dla nosa zapach, który nie zostaje na skórze. Zamknięcie ma spory otwór, moim zdaniem w sam raz na wydobycie produktu w wystarczającej ilości. Jest o wiele mniejszy i wygodniejszy od recenzowanego tutaj płynu z AA. I jeśli już jesteśmy przy płynie: jest on bezbarwny i lekko pieni się w po potrząśnięciu butelką. A potrząsnąć trzeba, jeśli chcemy wydobyć z niego "tańczące drobinki" - ot taki bajer. Wspomniane drobinki, to pomarańczowe i żółte bardzo małe kuleczki, które zawierają witaminę E i przy ścieraniu makijażu pękają, tym samym uwalniają swoje właściwości odżywcze. Zrobiłam małe porównanie i kilka razy zastosowałam płyn bez drobinek. Nie zauważyłam znaczącej różnicy i stwierdziłam, że te drobinki są po prostu gadżetem, który ma zachęcić klientów. 

Co się tyczy efektów stosowania: płyn nigdy mnie nie podrażnił, nie wysuszył, ani nie ściągnął skóry. Można powiedzieć, że nawet delikatnie ją nawilżył. Stosuję go głównie do demakijażu oczu i nigdy nie wystąpiła reakcja uczuleniowa. Używam go regularnie, praktycznie codziennie (bo często chodzę bez makijażu) i nigdy nie zdarzyły mi się z jego strony przykre niespodzianki. Jednak nie jest ideałem, bo ze znacznie nasyconymi pigmentem cieniami radzi sobie prawie dobrze, gorzej - z niektórymi tuszami, szczególnie jeśli rzęsy są mocno podkreślone. Po jego użyciu zawsze odczuwam odświeżenie i lekkie nawilżenie, ale zawsze wolę umyć jeszcze twarz żelem. Ot płyn jak płyn, wielkiego wrażenia na mnie nie wywarł i raczej do niego nie wrócę, ale za to zachwycił moją siostrę, którą podrażnia wiele produktów tego typu i używa tylko trzech sprawdzonych kosmetyków (mleczka Nivea, mleczka z Lirene i właśnie tego micela).




Wady:
- Słabo radzi sobie z mocno wytuszowanymi rzęsami i napigmentowanymi cieniami
- Krótka data ważności - 9 miesięcy od otwarcia

Zalety:
+ Przyjemny zapach
+ Brak uczucia ściągnięcia
+ Nie wysusza skóry
+ Daje uczucie odświeżenia i nawilżenia
+ Nie podrażnia oczu

Moja ocena 3,5

Jako że jego zawartość zbliża się ku końcowi, zaczęłam rozglądać się za jego następcą. Co polecacie? A może miałyście ten płyn? Jakie są wasze wrażenia? Zachęcam do pozostawienia komentarza :)


Kilka słów o TestMeToo:
TestMeToo to portal, którego celem jest przybliżenie konsumentów do produktów i ich producentów. Użytkownicy wypełniają ankiety i powiększają swoje audytorium. Jeśli jesteś zainteresowany/zainteresowana możesz zarejestrować się pod tym linkiem: >>KLIK<<.

Pozdrawiam Was ciepło i serdecznie,

09 lutego 2014

Haul zakupowy czesc 2

Dobra, tym razem mój haul jest trochę mniejszy niż ten, który pokazywałam Wam wczoraj. Obejmuje głównie lakiery z małymi wyjątkami ;).


1. Cztery lakiery pochodzące z wyprzedaży blogowej u Agi i KR z bloga Kosmetyczne Remedium. Są nimi brzoskwiniowo-różowy lakier WiboGel Like z formułą imitującą lakier żelowy nr 9 Peaches and Cream, srebrny lakier Wibo Be a chameleon, jeden z moich ulubionych ostatnio kolorów - Golden Rose nr 05 i Wibo Gel Like z formułą imitującą lakier żelowy nr 7 Blue lake. Za lakiery zapłaciłam 20 zł. Dziś rzuciłam okiem na wyprzedaż dziewczyn. Pojawiło się wiele wartych uwagi kosmetyków. Polecam :) Link tutaj -->>klik<--

Gdybyście były zainteresowane, to w naszej zakładce "Sprzedam" znajdują się NOWE kosmetyki Oriflame :)

2. Wszyscy mają matowe pomadki Golden Rose, mam i ja! Wczoraj stałam się szczęśliwą posiadaczką matowej pomadki o wdzięcznym numerku 05 :) Wybór jest naprawdę duży i myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie bo nie dość, że ta seria pomadek zawiera piękną gamę kolorystyczną to jeszcze są tanie jak barszcz i pachną (a przynajmniej moja pachnie) czekoladą! Jestem nią zachwycona, ma świetną kremową konsystencję i z pewnością poszerzę swoją kolekcję. Nie odstrasza mnie nawet to, że dziewczyny piszą, że może trochę wysuszać a przynajmniej podkreślać suche skórki - taki urok matowych pomadek ;) Zapłaciłam za nią: 10, 90 zł.

http://www.goldenrose.pl/index.html
3. Ten lakier mówił do mnie z daleka: KUP MNIE. No i kupiłam :D Ma bardzo ładny karmelowy kolor o numerze 109 i nie kosztował majątku. Zapłaciłam za niego 6.90 zł.

4. I akcent nie należący do kolorówki. Powiedziałam dość Isanie i kupiłam roll-on Nivea, który będąc nastolatką używałam bardzo intensywnie i zużyłam masę opakowań, bo ma delikatny pudrowy zapach, jest bardzo "dyskretny", nigdy mnie nie podrażnił. Z wielką chęcią do niego powracam :) Zapłaciłam 6,99 zł.

Jeszcze wołały do mnie nudziakowe lakiery Lovley ale stwierdziłam, że w ostatnim czasie kupiłam ich (lakierów) tyyyle że chyba mi starczy. No i nie do końca jestem zdecydowana co do odcienia :D Coś polecacie?

Pozdrawiam Was serdecznie i zabieram się za wielkie testowanie!

08 lutego 2014

Mały haul zakupowy :)

Ostatnio dosyć głośno było o super zniżkach na kosmetyki w Biedronce. Nie wiem czy wiecie, że w Rossmannie produkty Lirene były tańsze? W związku z tym wczoraj wybrałam się na małe zakupy. Oprócz rzeczy kupionych wczoraj, na zdjęciu są 2 rzeczy które kupiłam wcześniej ale już w tym roku :)


~ Timotei z różą z Jerycha 2w1 szampon i odżywka wzbogacone olejkiem kokosowym do włosów suchych lub zniszczonych 6,29 zł/400 ml

Kiedyś używałam szamponów Timotei i przyznam, że nie sprawiały problemów moim włosom. Zobaczymy jak sprawdzi się ten ;) 

~ Isana olejek pod prysznic z melonem i gruszką ~ 2,99 zł/300 ml

Urzekł mnie jego przesłodki zapach. Jest świetny! Uwielbiam takie :) Jeszcze nie miałam okazji stosować tego typu produktów z Isany, ale skusiła mnie bardzo niska cena i pozytywne komentarze.

~ Lirene delikatnie kremowy żel do mycia twarzy ~ 8,99 zł/150 ml

W ofercie Biedronki jest droższy o 2 zł. Niby niewiele ale zawsze jednak to jest różnica. Wieczorem przyjrzałam mu się bliżej. Niby po pierwszym użyciu nie powinno wyciągać się wniosków ale stwierdziłam, że ten żel ma niesamowitą dla mnie formułę, nie zostawia delikatnego"jak po kremowaniu" filmu jak żel-krem Nivea (klik) i zdecdowanie ma to coś, czego nie miał w sobie żel z BeBeauty (klik). Tym samym stał się moim numerem jeden wśród produktów do mycia twarzy :) No i ten zapach <3

~ Lirene wygładzająco-oczyszczający peeling drobnoziarnisty ~ 8,99 zł/75 ml

Ten produkt także jest tańszy w Rossmannie i jego też już wzięłam pod lupę i... pokochałam od pierwszego użycia. Jest raczej tym z mocniej ścierających. Bardzo mnie to cieszy, bo zauważyłam, że wielbiony prze ze mnie peeling Perfecty (klik) ostatnio średnio sobie poradził z przesuszonymi policzkami. Nie mniej jednak nie przestałam go lubić. Peeling Lirene jest przy nim prawdziwą żyletą! Postanowiłam stosować je według potrzeb czytaj: stopnia wysuszenia i łuszczenia naskórka. Jedyne co mi się już w nim nie podoba to zamknięcie. Wygodniejsze by było gdyby było typu klik a nie zakręcane. Noo ale za takie pieniądze nie można mieć wszystkiego ;)

~ Lirene żel + oliwka pod prysznic, oliwka z mango ~ 3,99 zł/250 ml

Także upolowany na promocji. Pachnie cudnie i mam nadzieję, że się polubimy. 

~ Facelle chusteczki do higieny intymnej ~

Na półce z miniaturkami znalazłam małe opakowanie recenzowanych tutaj chusteczek. Bardzo się ucieszyłam, bo jak widać na zdjęciu, opakowanie mini jest o połowę mniejsze od tego pełnowymiarowego a ma tylko 5 chusteczek mniej. Tym samym, świeżość mogę nosić w torbie i mieć przy tym więcej miejsca. Większe opakowanie służy w domu :) Patrząc po cenach to bardziej opłaca się kupić dwa warianty mini. Wydamy praktycznie tyle samo, a mamy 10 chusteczek więcej ;)

Opakowanie 20 chusteczek - 2.99
Opakowanie 15 chusteczek - 1.49

~ Synergren krem do rąk 'happy day' do skóry suchej o zapachu owoców cytrusowych ~ ceny nie pamiętam, chyba 3,99 zł / 75 ml

Ten krem kupiłam wcześniej. Lubię go za ładny zapach, nawilżanie i małe opakowanie, dzięki któremu nie zawala mi się miejsce w torbie (a tego nigdy dość w moim przypadku ;)). Oprócz tego ma fajną szatę graficzną :)

~ Ziaja masło kakaowe krem do cery normalnej i suchej ~ 3,59 zł/50 ml

Z braku kremu nawilżająco-ochronnego i większej ilości pieniędzy skusiłam się na ten kremik. Miałam z tej serii balsam do ciała i mydło i byłam bardzo zadowolona. W mojej rodzinie często stosowane są produkty Ziai i nigdy nas nie zawiodły. Kremik także już poszedł w ruch ;) Po zdjęciu ze słoiczka sreberka zabezpieczającego, byłam bardzo zaskoczona tym, że był wypełniony, dosłownie, po brzegi. 

~ Babydream chusteczki pielęgnacyjne z aloesem ~  1,99 zł/op. 20 szt. (produkt mini)

Takie chusteczki przydają się zawsze. Dlatego je kupiłam ;)

Podsumowując: jestem bardzo zadowolona ze swoich zakupów. Jak będę przy kasie to nabędę jeszcze kilka kosmetyków, nie tylko z pielęgnacji ale także z kolorówki. Jak możecie przeczytać, większość z kupionych przeze mnie rzeczy poszła już w ruch. Spodziewajcie się recenzji za jakiś czas ;) Macie któryś z tych produktów? Jakie są wasze wrażenia?

Pozdrawiam,

06 lutego 2014

Lakier VIPERA Polka nr 16

Na początku grudnia (o tutaj) pisałam Wam o dwóch lakierach Vipery z serii Polka. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia zaopatrzyłam się w dwa kolejne z tej serii. Dziś przedstawię Wam lakier, który podbił serca i wzbudził zachwyt damskiej części mojej najbliższej rodziny. A jest nim lakier w ciepłym odcieniu jasnego brązu, wpadającego w latte/kakao.  Na poniższym zdjęciu wygląda na jasny ale w rzeczywistości ma trochę ciemniejszy odcień. Na ostatnim zdjęciu widać go doskonale.

Według mnie kolor dzięki swojej neutralności pasuje do wielu strojów. Sam w sobie jest delikatny i ładnie prezentuje się na paznokciach. Jego konsystencja jest taka jak wcześniej opisywani bracia. Kryje już po 2 warstwie. Szybko schnie i raczej nie smuży. Dlaczego raczej? Wprawna w malowaniu paznokci ręka lepiej go "położy" niż moja. Jest niesamowicie trwały - końcówki ścierają się lekko po kilku dniach noszenia. Nigdy też nie zdarzyło mi się żeby odprysł. Noszę go bardzo często i jestem nim zachwycona. Mała buteleczka jest bardzo poręczna, mieści się w każdej torebce i kosmetyczce. Pędzelek jest średniej długości, i moim zdaniem jego szerokość jest w sam raz bo nie nakładamy nadmiaru na płytkę. Wad w nim nie zauważyłam. Nie wiem jak z dostępnością bo kupiłam go w małym sklepiku kosmetycznym.

Wady
- brak

Zalety:
+ Bardzo ładny kolor
+ Szybko schnie
+ Ładny połysk
+ Kryje już po 2 warstwie
+ Nie smuży
+ Niska cena (kosztuje ok 4 zł)

Moja ocena: 5 :)
Czy miałyście któryś z lakierów z tej serii? Piszcie jak zawsze w komentarzach :) Tak prezentuje się na paznokciach - wybaczcie mi moje skórki i brak wprawy w malowaniu, ale starałam się ;)

 A tak prezentują się wszystkie lakiery Vipera Polka, które mam:

05 lutego 2014

Lagodzacy delikatny zel-krem do mycia twarzy BEBEAUTY

Witam Was serdecznie! Za oknem piękna, słoneczna pogoda, coraz dłuższe dni przybliżające nas do buchającej feerią barw i zapachów wiosny! Nie wiem jak Wy, ale ja się nie mogę jej doczekać :)

Na początku wspomnę, że w zakładce "Sprzedam" znajdziecie kilka nowych kosmetyków, które mam nadzieję Was zainteresują.

Dziś przedstawię Wam moje wrażenia po stosowaniu łagodzącego, delikatnego żelu-kremu do mycia twarzy BeBeauty przeznaczonego do skóry suchej i wrażliwej. Kiedyś miałam wersję z peelingującymi drobinkami i przyznam, że przydaje się w lecie, gdzie peeling muszę robić prawie codziennie.


Fajna w dotyku matowa i nieprzezroczysta tuba mieści 150 ml produktu. Szata graficzna jest bardzo skromna - typowa dla biedronkowych żeli. Konsystencja kremowo-żelowa, kolor biało-siny, zapach bardzo przyjemny. Ma wygodny korek, który nie sprawia problemu w otwieraniu. Moje odczucia po stosowaniu tego żelu są mieszane. Niby dobrze zmywa resztki makijażu, nie wysusza i nie podrażnia, ale czegoś mi w nim brakuje. Pieni się średnio co mi raczej nie specjalnie nie przeszkadza, myję nim twarz bo chcę go skończyć. Jakoś mnie super nie zachwycił ale nie można powiedzieć, że jest do niczego. Może dlatego, że nie zostawia takiego uczucia jak żel-krem do mycia Nivea, o którym pisałam tutaj. Po prostu nie mam uczucia dostatecznego odświeżenia. No i jakby konsystencja jest bardziej żelowa niż kremowa co jest odwrotne w produkcie Nivea.

Tak właściwie to nie mam specjalnych wymagań dla produktów do mycia twarzy. Mają oczyszczać, nie wysuszać i nie podrażniać. I te wymagania żel BeBauty spełnia ale mam do niego jakieś "ale".
Dużym plusem jest jego wydajność i niska cena. Dostępny jest w każdej Biedronce. Czy go kupię ponownie? Nie wiem, ale raczej nie. Teraz chciałabym przetestować jeden z żeli do mycia Lirene, które aktualnie są w ofercie Biedronki. Nie wiem tylko, którą wersję wybrać. Który polecacie?

Wady:
- Nie znalazłam żadnych poza odczuciem braku "czegoś" ale nie określę.

Zalety:
+ Łany zapach
+ Oczyszcza skórę z resztek makijażu i brudu
+ Nie podrażnia
+ Nie wysusza
+ Nie wywołał uczulenia

moja ocena: 4



A Wy miałyście któryś z żeli BeBeauty? Jakie są Wasze wrażenia? Piszcie jak zawsze w komentarzach :)
Pozdrawiam serdecznie,